WOJCIECH - OSOBISTA

Idź do spisu treści

Menu główne:

WOJCIECH

POEZJA
WOJCIECH AMBICKI
Być może wiele jest poezji w naszych czasach. Ktoś powiedział, że samo życie jest poezją. Obejmując placówkę duszpasterską na której pracuję spotkałem mojego ucznia, który nieśmiało pokazał mi napisane wiersze. Zrobiły one na mnie wrażenie, ponieważ dostrzegłem w nich coś, co rzeczywiście zmusza do refleksji i głębiej niż to sami postrzegamy wyraża rzeczywistość. Postanowiłem więc na swojej stronie po rozmowie z autorem umieścić jego wiersze. Pragnę podać do wiadomości, że autor publikuje swoją amatorską twórczość na łamach czasopisma "Nasz Dziennik". Szuka również kontaktów z osobami jemu podobnymi, aby ubogacać swoje horyzonty rozległej wrażliwości wobec wszystkich ważnych spraw i doświadczeń codziennego życia. Sam pracuje zawodowo a wolne chwile czasu poświęca dla rodziny, którą założył kilka lat temu z żoną Jolantą. Obce mu jest pojęcie obojętności tak wobec spraw zwykłych, szarych, codziennych jak i globalnych. Każde wydarzenie inspiruje go do głębokich przemyśleń. Podejmuje próby oceny, a przede wszystkim stara się wnikać w wewnętrzny świat człowieka, który fascynuje , ale i przeraża. Nie pomija milczeniem wydarzeń, które są doświadczeniem ludzkiego życia.
Aborcja 

Nie zabijaj mnie Mamo!!!
Ja już żyję w twym łonie,
Mamy krew taką samą,
I już rosną mi dłonie.
Nie zabijaj mnie Mamo!!!
Ja chcę żyć w twoim świecie,
Tyś jest do życia bramą,
A ja jestem twe dziecię.
Nie zabijaj mnie Mamo!!!
Nie chcę pójść w ręce kata,
Choć już skazał mnie tato,
Ja chcę żyć! i nieć brata.
Nie zabijaj mnie Mamo!!!
Ja twym dzieckiem, rodziną,
Ciało mamy to samo,
Połączone pępowiną.
Zabij myśl o aborcji!!!
Nie rozstawaj się z niebem,
Nie zabraknie nam porcji,
Podzielimy się chlebem.
Pozwól mi się urodzić!!!
Daj mi szansę na życie,
Nie daj złemu się zwodzić,
Bogu oddaj się skrycie.
On nam w życiu pomoże,
Nie będziemy żyć same,
Ciebie proszę mój Boże,
Weź w opiekę mą mamę.
Armagedon 

Stało się, co stać się miało.
Święte powstało z martwych ciało,
Zwyciężyło śmierć, nie łamanych kości
I zaczęła się droga ku wieczności.
Zwyciężony grzech, lecz za grzechy kara
I twa własna śmierć, za grzechy ofiara
Gdy na niebie krzyż, z gwiazd ognia powstanie,
Czy to koniec już, czy to koniec Panie.
Trzęsienia ziemi, kataklizmów moc
I dzień zniknie gdzieś i nastanie noc.
Podmuchem Anioła huraganów siła,
Na swej drodze gdzieś wszystko wyniszczyła.
I anioła chlust i wezbrały wody,
Niszczycielska moc niszczy przeszkody,
Wodą czyści plon, czyści Anioł trzeci,
Czwarty, ogień i wojna, atom z nieba leci.
Tak oddzieli ziarno w ogień wrzuci plewy
I nastanie pokój, znów powrócą mewy.
Tak na tysiąc lat,
Pokój otuli świat.
Lecz znów powróci smok,
Człowieka zbłądzi krok,
I ostateczna walka, ostateczny sąd.
I na wieki smok już wygnany stąd,
Nie powróci grzech, a grzeszników jęk
Ognia poparzeń krzyk, zębów szczęk,
Niech przypomina, że
To wszystko już zaczyna spełniać się.

Dla Ciebie Mamo

Ty jesteś jak woda co daje życie,
Ty jesteś jak skała co daje oparcie,
Bardzo cię kocham, choć czasem skrycie,
Do serca twego dążę uparcie.
Tyś mi pociechą w każdej godzinie,
Gdy los nas czasem smutkiem obdarzy,
Tyś jest filarem w naszej rodzinie,
Jesteś jak skarb, o którym się marzy.
Ty jesteś jak gwiazdy co świecą na niebie
I jak planety co dają nadzieję,
Na lepsze życie, wciąż blisko Ciebie,
Bo wokół Ciebie ciemność jaśnieje.
Tyś moją muzą, moim natchnieniem.
Tyś fundamentem jest mojej wiary,
Czasu wolnego uzupełnieniem,
Tyś jest lekarstwem na życia koszmary.
Ja wiem, że czasem serce Twe smucę,
Czasem wychodzi tak jakoś samo,
Dziś tylko jedną prawdę ci nucę,
Za wszystko dzisiaj dziękuję ci Mamo! 
Czy warto było? 

Już dwa tysiące lat
Od twego narodzenia,
Już dwa tysiące lat,
Jest drogą do zbawienia.
Dokąd zmierza ten świat,
Odchodząc wciąż od Ciebie,
Przez dwa tysiące lat,
Zapominając wciąż o niebie.
Niewdzięczni ludzie za trud,
Twej drogi do skonania,
Niewdzięczni ludzie za cud,
Twojego zmartwychwstania.
Wciąż ranią serce Twe,
Włócznią grzechów swoich,
I krwawią dłonie dwie,
Łamanych przykazań Twoich.
Czy warto było Panie,
Przychodzić na ten świat,
Rodzić się w stajni na sianie,
Już dwa tysiące lat.
Czy warte było Panie,
Za grzesznych ludzi świat,
Na krzyżu Twe konanie,
Już dwa tysiące lat.
Dla Justyny, ku pokrzepieniu serc.

W osiemnastym roku życia,
Śmierć przenika ciało Twe,
Pan powołał Cię do życia,
Teraz duszy Twojej chce.

Bóg już wezwał Cię Justyno,
Wśród aniołów znów Cię zbudzi,
To kres cierpień Twych dziewczyno,
W Twej chorobie za nas ludzi.

Tyłeś bólu wycierpiała,
Gdy Twe Ciało niszczył rak,
Dziś na Tobie suknia biała,
A na piersi krzyża znak.

Ciężki Krzyż Twój był dziewczyno,
I okrutny życia los,
Dla rodziców Twych Justyno,
Najstraszliwszy był to cios.

Cierpiąc z Tobą w Twej chorobie,
W bezsilności medycznych tez,
Dziś pogrążeni w żałobie
Toną w morzu własnych łez.

Boże dodaj sił rodzinie,
Ty wiesz, czym jest dziecka zgon,
Niech Twa miłość na nich spłynie,
W sercach zabrzmi wiary dzwon.

Kiedyś znowu się spotkamy,
Kiedy dla nas przyjdzie kres,
Ciebie w swej pamięci mamy,
W naszych sercach i otchłani łez.

Ciało Twoje już w mogile,
Wkrótce się obróci w proch,
W myślach wspomnień z Tobą chwile,
Oraz bliskich Twoich szloch.

Ty podążasz w światła stronę,
Gdzie na Ciebie czeka Pan,
Tak Ci było przeznaczone,
Dla nas zaś goryczy dzban.
*****

Nienawiścią i złem stargany ten świat,
Przeciwko matce jest syn,
Przeciwko siostrze jej brat,
Straszny robi się młyn,
Wszystko tu się kotłuje,
Diabła kłębi się dym,
Nawet dziecko morduje!

Nienawiścią i złem nasycone spojrzenia,
Tutaj każdy to wróg,
Nie ma wyrzutów sumienia,
Czy opuścił nas Bóg,
Zło na świecie panuje,
Gdybym zmienić to mógł,
Znów się ludzkość morduje!

Nienawiścią i złem poplamione są dłonie,
W żądzy pieniądza ten świat,
Nieuchronnie wciąż tonie,
Aids to następny kat,
Który ludzkość pogrąża,
Narkomania za pan brat,
Śmierci drogą podąża!

Chory świat lekarstwa potrzebuje,
Miłości mu brak,
Szacunku też brakuje,
Widzę jak świata wrak,
Na dnie wszechświata leży,
I sam nie wiem jak,
Ratować go należy. 
ATOM

Zabójcza broń, broń atomowa
Wymyślona przez ludzi,
Broń jest to nowa,
Przez ludzi na ludzi,
Na ich zagładę,
Zabija każdego
Ma właśnie tą wadę
Że nawet stwórcy atomu tego
Nie mogą schronić,
Przed swoim tworem,
A w wyścigu wciąż trzeba gonić,
Chociaż meta jest potworem.
Potworem stracenia i zatracenia,
Życia,- ludzkości unicestwienia.
I gdzie jest sens, gdzie jest logika
W wymyśleniu broni po której życie znika.
Zmarnowane pieniądze, wyrzucone w błoto
Przecież śmierć jest okrutna, życie to złoto
Największy skarb całego naszego świata
Czy warto zniszczyć to wszystko, zabić nawet brata!
Ocknijmy się i zniszczmy rakiety-
Ocknijmy się okażmy zalety,
Zalety naszych serc i naszej duszy,
Niechaj miłość broń i nienawiść skruszy.
*****

Opasani w granaty, ubrani w dynamit,
W ręku zapalnik, przywdziani w aksamit
Wojownicy kamikadze walczący dla sprawy
Ginący bezpowrotnie, zapomniani bez sławy.
Dla jednych oprawcy, dla innych bohaterzy,
Zwykli mordercy udający żołnierzy.
Dlaczego? Co jest tego powodem
Chęć zemsty połączona z głodem,
Czy bieda, czy też fanatyczna wiara,
A kim jest terrorysty ofiara?
Czy są to winni, czy nie winni ludzie,
Świat ten tonie i błądzi w swej obłudzie.
Oddają swe życie, odbierając inne
Gdzie giną dzieci istoty niewinne,
Gdzie giną kobiety i mężni ojcowie,
Świat się przewrócił i staną na głowie.
Opasam w granaty ubrani w dynamit,
W ręku zapalnik, przywdziani w aksamit,
Wojownicy kamikadze śmierci posłańcy
Skazują na śmierć, jako skazańcy. 
Hostia

Malutki kawałek chleba,
A w nim największy z ludzi.
Jak wielka jest serc potrzeba
Na chleb co do życia budzi.

Maleńki okruszek boskości,
W nim cała boskość Jezusa;
Nadzieja całej ludzkości,
Na wieczność obok Chrystusa.

Odrobina niezwyciężonej mocy,
Na krzyżu dla nas rozpięta,
Oświetla nam drogę w nocy
I zawsze o nas pamięta.

Ogrom bożej miłości,
W cieniutkim opłatku ukryty,
Na język go bierzesz w ufności,
Że z grzechów będziesz obmyty.

Ten chleb to boże oręże,
To dobro nieskończone,
Pokusy i zło nim zwyciężę,
Bo Boga mam na obronę. 
Dlaczego?

Giną żołnierze za pola naftowe,
Giną za nieznaną sprawę,
Tak przyodziani w worki foliowe,
Na wojnie zdobywają sławę.
Giną żołnierze za wolność narodu,
Ciemiężonego przez tyrana.
Pomimo terroru i uczucia głodu,
Nie chcą się wyrzec swojego pana.
Giną żołnierze z dala od domu,
W dalekim nieznanym kraju.
Giną na wojnie niepotrzebnej nikomu,
Po śmierci trafiają do raju. 
Terror 11 września 2002r.

W imię Islamu, w obronie wiary,
Pod jej przesłoną niewinne ofiary
Giną, w płomieniach, nieświadomi celu,
Giną tysiące, ginie zbyt wielu.
Ze stert betonu ogromny grobowiec
Co dla swej chwały wzniósł zamachowiec,
Akty terroru, samobójcze loty,
A wszystko na rozkaz jednego despoty.
Czysty fanatyzm i chora domena,
Szatańskie wywody Bin Ladena.
I chęć odwetu, nienawiść do wroga,
Bombardowania, śmierć i pożoga.
Życie za życie, krew za krew,
Wbrew rozsądkowi i Bogu wbrew.
Gdzie koniec zemsty, kres tego boju,
Kiedy powrócą czasy pokoju?
Czy się pogodzi bogaty z biednym?
Razem usiądą przy stole jednym,
I wieczny pokój ogarnie świat,
A ludzie zapomną co to Dzihad,
Lecz wciąż trwa wojna i póki co
Trudno określić gdzie dobro, gdzie zło.

Ps.
Nie noś nienawiści w sobie po wieczne czasy
Ty co sam nie jesteś wieczny. Sokrates 
ZATRACENI

Zatraceni w obojętności marzeń,
Wyzuci z uczuć wszelkich wrażeń,
Gonimy przed siebie depcząc ruiny,
Już wcześniej zdeptanej rodziny.
Nieustraszeni w pobojowisku miłości,
Niszczymy – nie mając żadnej litości.
Wszelkie dogmaty, wszystkie ideały.
I nagle świat zdaje się być mały
Dla nas ludzi nowej generacji
Dążących do samozagłady bez zdania racji.
Podążamy do celu kosmicznej wędrówki
Sterowani jak kartki niebezpiecznej kreskówki,
Gdzie metą jest śmierć i zatracenie
Gdzie wiecznością jest męka i potępienie.
Opętani za życia, oślepieni ciemnością,
Pozbawieni miłości, broniąc się przed jasnością,
Zagubione w sobie sterowane zabawki
W ręku szatańskiej pijawki,
Walczymy o życie, bronimy miłości
Rozdarci w sobie, wyrzeknijmy się złości.

20 lutego 2000
Treny te pisałem w wieku około 13-14 lat stare dzieje.

Tren I - Strata

Wakacje 1987 roku
Zaczęły się dla mnie z bólem serdecznym i ze łzą oku.
Na tych wakacjach straciłem Ojca mego,
tak bardzo mnie kochającego.
Nie mogłem patrzeć na Matki mdlejące ręce ,
Ani na z kwiatów żałobne wieńce.
Mdlałem gdy wieko na trumnę na wieko zakładali
I gdy mi Ojca do ziemi chwali.
Myśli i rozum odeszły na milę,
A serce z żalu nie biło przez chwilę.

Tren II - Szok

Już niema w domy Ojca ni jego zwłok,
Ach - jak bez Niego przeżyć ten rok.?
Już nie ma w domu mojego tata,
Jak mam bez niego żyć przez następne lata,
Kto mnie kiedy na duchu podniesie>?
Nie zrobi tego mój Ojciec- on zginął w lesie.

Tren III -Tęsknota

Gdzie tylko spojrzę wszędzie go widzę,
Jak roześmiany, do mnie wciąż idzie.
J wtedy serce pod gardłem staje,
Nie - nie ma Go to tylko tak się wydaje.
I znów mi serce smutkiem nabrzmiewa
I wieczny odpoczynek zbolałe śpiewa.

Tren IV - Bunt

Gdy widzę w szafie Jego ubrania,
Czyste i świeże jak prosto z prania.
Różne koszule i spodnie w łaty,
Mojego ukochanego taty.
Płaszcze i swetry, skórzany pas,
Który to nosił przez cały czas.
To gdzieś bardzo głęboko w otchłani duszy
Mą małą siłę ból wieki kruszy,
Ból to ogromny i wielka udręka
Nie tylko duszy, lecz i serca męka
Myśli są grzeszne i bunt się rodzi,
bo z rzeczywistością trudno się pogodzić.

Tren  V -Nadzieja

W nocy  ze snu się budzę
I nikłą nadzieją się łudzę ,
Że obok na drugim posłanie,
W ulubionym Ojca przebraniu
Leży koło Mamy i brata
Żywy i zdrowy Tata.
Oczy szeroko otwieram i uchem nasłuchuję,
Lecz nie tylko go nie widzę ale i jego oddechu nie czuję.
I i skra nadziei znów gaśnie,
Wiem, że już nigdy tu Tato nie zaśnie.

Tren VI - Żal

Gdy pacierz rano odmawiam,
Gdy Boga uwielbiam i gdy Go wysławiam,
Gdy mówię Bogu , że Go miłuję
To jednak żal do Boga czuję
Że tak szybko z świata tego,
Zabrał mi Ojca mojego.

Tren VII -Świadomość

W głowie mi szumi od serca bólu,
Jak bym ją trzyma wśród pszczół w ulu,
Gdy wiem, że Ojca już nie zobaczę,
Ani, że oczy za nim nie wypłaczę,
A chociaż bym zalał łzami świat cały,
On mi nie powie serwus mały.
On mnie do siebie już nigdy nie wezwie
Z uczuciem miłości się nie odezwie.
Już nigdy po głowie mnie nie pogłaska,
Na moją dziewczynę nie powie fajna laska.
   Gdy mi to wszystko przed oczy przychodzi
   To tak tęsknota serce rozgrzewa,
   Że tylko gorycz znów ją ochłodzi,
   Gdy dusza wieczny odpoczynek śpiewa.
   I nagle coś mnie za gardo ściska
   I jakiś klin oddech mi zapiera
   I nagle łza z oka wytryska
   I sercu powód by pęknąć- odbiera!

Tren VIII - Pytania

Ten jeden człowiek ta jedna istota,
Swoim odejściem potrafiła sprawić,
Że drugiemu człowiekowi odchodzi do życia ochota
Już go to życie przestaje cieszyć, przestaje bawić.
Następne godziny, dni i miesiące
Schodzą na łzy i wspomnienia.
Na gapieniu się w ziemię, niebo i słońce
I pytaniu czy doznaje On radości czy cierpienia.

Tren IX - Sen

A gdy na ziemię nadchodzi cień
I gdy ją okrywa grubym płaszczem ciemności
Wiem, że znów minął dzień,
A w nocy będę miał z nieba gości.
Że będzie Tatuś mi się śnił żywy i odmłodzony,
Jak wśród aniołów uśmiechnięty, wraca do dzieci i żony
A w jasnym blasku słońca jego szata
Zdaje się krzyczeć ,,wstawać wraca Tata''
Lecz rankiem łza znów z oczu popłynie,
Gdy się zorientuję, że to sen był jedynie.

Tren X -Akceptacja

Miałem nadzieję, że wróci,
Że z uśmiechem wejdzie za próg
I niebiańską pieśń nam zanuci,
A słowa będą brzmiały ,,oddał Mnie wam Bóg''
J odtąd znów będzie wspaniale
Razem z dziećmi Mama i Tata
I życie nie toczyło by się tak ospale,
Jak się będzie toczyć przez następne lata.

*****
Ja...
Ja nie jestem taki święty
Jakby z wierszy opis brzmiał,
Ja nie jestem taki święty
Choć nie powiem bo bym chciał.
Ja nie jestem żaden klecha
Lubię dyskoteki gwar,
Piję Żywca czasem Lecha
I uwielbiam seksu żar.
Dowcipami bawię gości
Papierosa znałem dym,
Wiele we mnie jest radości,
Chociaż smutek w piórze mym.
Chciałbym zbudzić świat z uśpienia
Gdy się zewsząd czai zło,
Chcę też zwrócić wam marzenia
Radość wstawić w życia tło.
Pisać wiersze ciężka praca
Trzeba dobry pomysł mieć,
Nic nie piszę gdy mam kaca,
Aby pisać trzeba chcieć.
POCIĄG ŚMIERCI

Wyruszył ze stacji przeznaczenia,
Po torach do kresu swej wędrówki,
Gdzie w huku wybuchu i krzyku przerażenia,
Padnie ofiarą terrorystycznej bojówki.

Wyruszył przewożąc ofiary,
Nieświadome kresu podróży,
By kat pod przesłoną swej wiary,
Mógł skapać ich w krwawej kałuży.

Wyruszył by stanąć w płomieniach
W nim śmierć zajęła już przedział,
By w terrorystycznych martwych sumieniach,
Złożyć ofiarę z niewinnych ciał.

Eksplozją wydarci z uśpienia,
Wśród ofiar małe dziecię,
Niemowlę to miało marzenia,
By pokój panował na świecie.

Nie dano jej dożyć przyszłości,
Terroryści odebrali jej życie,
W szaleństwie swoim i złości,
Mordując na oślep o świcie.
ALKOHOLIK

Zagubiony w labiryncie własnego uzależnienia,
W galimatiasie myśli, gdzie zatrute marzenia,
Marzą tylko o piciu, gdzie życie podstawia nogę,
Trudno jest wyjść z nałogu, odszukać powrotną drogę.
Pozbawiony pracy walczy o przetrwanie,
Pragnie tylko się napić zwykłe wino, to tanie.
Ciężkie jest życie pijaka, gdy go nałóg dopadnie,
Sprzeda własny dobytek i sam siebie okradnie.
Zatracony rozsądek i już stracona rodzina,
Jedno tylko jest ważne, aby napić wina.
Zatracony już rozum, zanikły już szare komórki,
I nieważna jest żona i nieważne są córki.
Jest głuchy na przerażony płacz głodnych dzieci,
Bez wyrzutów sumienia po wino do sklepu leci.
Niewidomy ma przestraszone, cierpiące spojrzenia,
Pijany bije żonę bo nie podała jedzenia.
Morza wypitego alkoholu, to łez ogromne oceany,
Ileż łez uroni matka, gdu jej syn jest pijany,
Ile napłaczą się dzieci, ile łez wyleje żona,
Gdy jej mąż pijany z przepicia prawie że kona.
Nie chce on z nikąd pomocy i odrzuca ją stale
"Ja nie jestem pijakiem, chociaż codziennie walę"
I nie zdołasz mu pomóc nie pozwoli on tobie.
Nikt mu pomóc nie może, jeśli nie pomoże sam sobie.
Samotny w pajęczynę nałogu wplątany,
Czuje się bezpiecznie dopóki jest pijany,
Nie widząc zagrożenia, zadowolony jest wielce,
Nie wie, że pająk morderca czai się w butelce.
OCZY

Już nie chcę, przestańcie proszę !
Otoczony zewsząd spojrzeniami,
Już dłużej tego nie zniosę
Odczuwam spojrzenia z ludzkimi odczuciami.
Tysiące oczu, wpatrzonych w mą osobę,
To oczy pełne żalu, nieuzasadnionej zawiści,
Mogły by patrzeć tak całą dobę
Zaborczym, spojrzeniem nienawiści.
Zazdrosne spojrzenia, inne pełne złości,
Oczy pogardy, wzniosłe w swej osobie
I wreszcie oczy pełne miłości
Na mnie zwrócone, a moje ku Tobie.
Wśród tłumu gapiów zło ogromne kroczy
Trzy przyjazne spojrzenia w motłochu znikają
Zamknijcie wszystkie złe oczy !
Niech patrzą tylko te, które kochają.
I znikły złe oczy w ciemności
I nagle opuściła mnie trwoga,
Pozostały tylko oczy miłości,
A pierwsze oczy to oczy Boga.
Jego oczy to otchłań bezkresna,
Którą po brzegi miłość wypełnia,
A każda dobra istota cielesna,
Bezkresną otchłań tą uzupełnia.
I drugie oczy zmęczone miłością,
Po grób kochające, obraz to nierzadki,
Oczy walczące z nadchodzącą starością,
Dobrze nam znane, to oczy Matki.
I tzrecie oczy, znanej mi urody,
Oczy mej żony, to moje kochanie,
Miłości pełne, jak źródło wody,
Spojrzenie jej przy mnie za zawsze zostanie.
NAWIEDZENIE

Odwiedziłas nas Maryjo, zamieszkałaś w naszym domu,
Dziś już obraz Twój odchodzi, Ciebie nie oddam nikomu.
Ty na zawsze pozostaniesz w naszych sercach i rodzinie,
Z Tobą Matko zwyciężymy, wszelkie zło przy Tobie zginie.


Tobie Matko ofiaruję moją żonę, moje dzieci,
Gdy przez Ciebie są strzeżone, włosek z głowy im nie zleci.
Ty najprostszą jesteś drogą, poprzez syna wprost do Boga,
Z Tobą Maryjo chcę wędrować, nie powinie mi się noga.

Dziś dziękuję Ci Maryjo, za Twe wszystkie dary,
Chciałbym zawsze Ci dziękować, nawet kiedy będę stary.
Weź w opiekę mą rodzinę, którą dziś Ci ofiaruję,
A za troskę Twą Madonno, z serca Tobie podziękuję.

Już na zawsze zostań z nami i zamieszkaj w mej rodzinie,
Bardzo Mario Cię kochamy, a ta miłość nie zaginie.
Przyrzekamy Ci o Matko, wiernie tkwić u Twego boku,
Tak przez całe nasze zycie, dzień po dniu każdego roku.
MONOLOG MATKI

To dla was co dzień raniutko wstaję,
Herbatę piję tobie mleko daję,
Robię śniadanie, sprzątam pokoje
Dla was to robię dzieciątka moje.
To dla was co dzień myję naczynie,
To dla was łza w oku mym płynie,
To dla was żyję, dla was oddycham,
To o was się martwię, nad wami wzdycham.
Pod moim sercem malutkie dziecię,
I Ciebie córeczko mam już na świecie,
Dla was ma miłość nieogarniona,
Jam waszą matka, wam przeznaczona.
To dla was rodzino moja kochana,
Wciąż rano wstaję choć nie wyspana,
Ciążą zmęczona, modlę się do Boga,
By szczęściem usłana była wam droga.
Przy was starości dożyć bym chciała,
Przy was śmierci bym się nie bała,
A gdy czas skończy się, życie przeleci,
Chcę dumną być z was moje dzieci.
Rośnijcie na mądrych i dobrych ludzi,
Niech w waszych serduszkach miłość się budzi,
Którą wam wlałam z serca własnego,
Już w pierwszej sekundzie życia waszego.
 
 
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego